Moim największym problemem nie jest wbrew pozorom samodyscyplina, a nuda. Zwyczajnie nie miałam o czym Wam pisać. No bo chodzę do szkoły, ale tu niewiele się zmienia. Moje dni są do siebie bardzo podobne i rzadko zdarza się, że wydarzy się coś bardzo ciekawego, o czym warto by napisać. Ale mimo wszystko postanowiłam coś tam wyskrobać.
W ten weekend pojechaliśmy do Branson w stanie Missouri. Byliśmy tam od czwartku do niedzieli (tak, jestem złą osobą i opuściłam dwa dni szkoły).
W czwartek, zaraz po przyjeździe, poszliśmy na obiad w Dixie Stampede. Dixie Stampede to takie miejsce zainicjowane przez Dolly Parton, gdzie je się obiad a w tym samym czasie na środku, na takiej arenie wypełnionej piaskiem, odbywa się przedstawienie. Biorą w nim udział ludzie, konie i trochę innych zwierząt, ale uwaga jest skupiona głównie na koniach. Było naprawdę fajnie i jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję się tam wybrać, to polecam.
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do całego wydarzenia, to że przedstawienie było o tematyce świątecznej. W pierwszym tygodniu listopada...
To jedyne zdjęcie jakie zrobiłam i w sumie nie pamiętam, czemu tylko jedno. Chyba byłam zbyt przejęta, żeby zwracać uwagę na takie szczegóły jak zdjęcia.
Następnego dnia poszliśmy do muzeum figur woskowych i hej, byłam w Hollywood! Jeszcze tylko Nowy Jork i mogę umierać :')
Jeśli chodzi o same figury, to jedne były bardziej podobne, inne mniej. Muzeum było znacznie mniejsze niż Madame Tussauds w Londynie, ale wejście było też tańsze (za 3 osoby zapłaciliśmy 20$) a figury moim zdaniem podobnej jakości i nie było takich tłumów jak w Londynie. Czuję się spełniona - mam zdjęcie z Jennifer Lawrence, stałam na Titanicu z DiCaprio, a co ważniejsze, siedziałam koło Orlando i Johny'ego Deppa. Była też możliwość wbicia się w muzealną suknię ślubną i zostania żoną Clooneya, ale po dłuższym zastanowieniu uznałam, że jednak jest za stary.
Ach i zapomniałam wspomnieć, że poznałam prezydenta!
Można też było mieć zdjęcie z Donaldem Trumpem, ale serdecznie podziękowałam za tę "cudowną" możliwość.
Resztę wyjazdu spędziliśmy głównie na zakupach. I tu taka drobna informacja: jeśli ktoś Wam powiedział, że w USA wszystko jest tanie - kłamał! Wcale nie jest. Nic nie kupowałam, a i tak czuję się bankrutką.
Ale były też dobre strony - Disney Store! Czyli sklep, który jest moim życiem, a który po naszej stronie oceanu jest tylko w Londynie. Nawet nie wiecie, jak ze sobą walczyłam żeby nie kupić lalki Anny i Elsy, pluszowego Olafa i miliarda innych rzeczy. I naprawdę byłam bliska łez, bo przebrania księżniczek Disneya były tylko w dziecinnych rozmiarach.
Oczywiście nie udało mi się całkiem nad sobą zapanować i i tak wyszłam z torbą pełną fantów, ale mogło być gorzej.
Fun fact: pracownicy sklepu Disneya wybierają sobie imię z Disneya i mają je na swoim identyfikatorze pod własnym imieniem. Mnie obsługiwała Jamie (Ariel).
Wybaczcie jakość zdjęć, ale byłam tak podekscytowana, że nie wykrzesałam z siebie nic lepszego.
A to bardzo chciałam kupić, ale się powstrzymałam. Nadal żałuję.
No i to wszystko na dziś, mam nadzieję, że zbiorę się w sobie i wkrótce znów się odezwę.
Po "naszej stronie oceanu" byłam też w Disney Store w Weronie i w Palma de Mallorca, więc obalam. Nie były to Disney Story na miarę tego na Oxford Street, ale zdecydowanie dawały radę.
OdpowiedzUsuńSerio? <3 Odmieniłaś moje życie! Muszę się do nich wybrać! :D
UsuńJest też pewnie w innych miastach (stawiam rękę na Paryż), ale tylko w tych byłam. Z jakiegoś powodu strona Disneya udaje, że nie istnieją. Nie rozumiem tego zupełnie.
UsuńDisney Store na 100% jest też w Paryżu, dokładniej na Polach Elizejskich :) Byłam, widziałam, powstrzymałam się od bankructwa.
OdpowiedzUsuńSuper, że dobrze się bawisz :D I oczywiście liczę na więcej postów ;) (chociaż, rzecz jasna, do niczego nie przymuszam!).
Ja się nie powstrzymałam od bankructwa... Oh well :')
UsuńOh jeju, Dolly Parton! Osoba ze strasznie inspirującą historią- urodziła się w niesamowicie biednej rodzinie i gdy osiągnęła zawodowy sukces założyła fundację zwiększającą umiejętność czytania i pisania, która wysyła raz w miesiącu książki dzieciom, których rodzin nie byłoby na nie stać, od ich urodzin do rozpoczęcia przedszkola. YAY!
OdpowiedzUsuńMoże udałoby Ci się zamówić rzeczy, których żałujesz, że nie kupiłaś, w internecie za taniej? (a jeżeli nie, to hej, Twój bagaż Ci podziękuje za niekupienie ich!)
O, i nadal czekam na notkę opisującą przed-wtrakcie-powyborcze szaleństwo. Pamiętam, że na moim przedwyjazdowym treningu z Rotary jeden z trenerów powiedział, że wybory to istne szaleństwo i może lepiej, że będziemy w USA gdy ich nie ma. Jestem ciekawa Twoich wrażeń! :)
Buziaki,
M.