Przejdź do głównej zawartości

O tym, jak nie napisałam posta przez miesiąc


Pamiętacie, jak sobie ładnie obiecywałam, że posty co tydzień? Hihihi... No nie wyszło. Może w tym miesiącu pójdzie lepiej. 
Moim największym problemem nie jest wbrew pozorom samodyscyplina, a nuda. Zwyczajnie nie miałam o czym Wam pisać. No bo chodzę do szkoły, ale tu niewiele się zmienia. Moje dni są do siebie bardzo podobne i rzadko zdarza się, że wydarzy się coś bardzo ciekawego, o czym warto by napisać. Ale mimo wszystko postanowiłam coś tam wyskrobać. 
W ten weekend pojechaliśmy do Branson w stanie Missouri. Byliśmy tam od czwartku do niedzieli (tak, jestem złą osobą i opuściłam dwa dni szkoły). 

W czwartek, zaraz po przyjeździe, poszliśmy na obiad w Dixie Stampede. Dixie Stampede to takie miejsce zainicjowane przez Dolly Parton, gdzie je się obiad a w tym samym czasie na środku, na takiej arenie wypełnionej piaskiem, odbywa się przedstawienie. Biorą w nim udział ludzie, konie i trochę innych zwierząt, ale uwaga jest skupiona głównie na koniach. Było naprawdę fajnie i jeżeli kiedykolwiek będziecie mieli okazję się tam wybrać, to polecam. 
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam do całego wydarzenia, to że przedstawienie było o tematyce świątecznej. W pierwszym tygodniu listopada... 
To jedyne zdjęcie jakie zrobiłam i w sumie nie pamiętam, czemu tylko jedno. Chyba byłam zbyt przejęta, żeby zwracać uwagę na takie szczegóły jak zdjęcia. 

Następnego dnia poszliśmy do muzeum figur woskowych i hej, byłam w Hollywood! Jeszcze tylko Nowy Jork i mogę umierać :') 
Jeśli chodzi o same figury, to jedne były bardziej podobne, inne mniej. Muzeum było znacznie mniejsze niż Madame Tussauds w Londynie, ale wejście było też tańsze (za 3 osoby zapłaciliśmy 20$) a figury moim zdaniem podobnej jakości i nie było takich tłumów jak w Londynie. Czuję się spełniona - mam zdjęcie z Jennifer Lawrence, stałam na Titanicu z DiCaprio, a co ważniejsze, siedziałam koło Orlando i Johny'ego Deppa. Była też możliwość wbicia się w muzealną suknię ślubną i zostania żoną Clooneya, ale po dłuższym zastanowieniu uznałam, że jednak jest za stary. 
Ach i zapomniałam wspomnieć, że poznałam prezydenta! 

Można też było mieć zdjęcie z Donaldem Trumpem, ale serdecznie podziękowałam za tę "cudowną" możliwość. 
Moja przyjaciółka, Katy. 



Resztę wyjazdu spędziliśmy głównie na zakupach. I tu taka drobna informacja: jeśli ktoś Wam powiedział, że w USA wszystko jest tanie - kłamał! Wcale nie jest. Nic nie kupowałam, a i tak czuję się bankrutką. 

Ale były też dobre strony - Disney Store! Czyli sklep, który jest moim życiem, a który po naszej stronie oceanu jest tylko w Londynie. Nawet nie wiecie, jak ze sobą walczyłam żeby nie kupić lalki Anny i Elsy, pluszowego Olafa i miliarda innych rzeczy. I naprawdę byłam bliska łez, bo przebrania księżniczek Disneya były tylko w dziecinnych rozmiarach. 
Oczywiście nie udało mi się całkiem nad sobą zapanować i i tak wyszłam z torbą pełną fantów, ale mogło być gorzej. 
Fun fact: pracownicy sklepu Disneya wybierają sobie imię z Disneya i mają je na swoim identyfikatorze pod własnym imieniem. Mnie obsługiwała Jamie (Ariel). 
Wybaczcie jakość zdjęć, ale byłam tak podekscytowana, że nie wykrzesałam z siebie nic lepszego. 
A to bardzo chciałam kupić, ale się powstrzymałam. Nadal żałuję. 
A to rzeczy, które kupiłam :) 

No i to wszystko na dziś, mam nadzieję, że zbiorę się w sobie i wkrótce znów się odezwę. 











Komentarze

  1. Po "naszej stronie oceanu" byłam też w Disney Store w Weronie i w Palma de Mallorca, więc obalam. Nie były to Disney Story na miarę tego na Oxford Street, ale zdecydowanie dawały radę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio? <3 Odmieniłaś moje życie! Muszę się do nich wybrać! :D

      Usuń
    2. Jest też pewnie w innych miastach (stawiam rękę na Paryż), ale tylko w tych byłam. Z jakiegoś powodu strona Disneya udaje, że nie istnieją. Nie rozumiem tego zupełnie.

      Usuń
  2. Disney Store na 100% jest też w Paryżu, dokładniej na Polach Elizejskich :) Byłam, widziałam, powstrzymałam się od bankructwa.
    Super, że dobrze się bawisz :D I oczywiście liczę na więcej postów ;) (chociaż, rzecz jasna, do niczego nie przymuszam!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się nie powstrzymałam od bankructwa... Oh well :')

      Usuń
  3. Oh jeju, Dolly Parton! Osoba ze strasznie inspirującą historią- urodziła się w niesamowicie biednej rodzinie i gdy osiągnęła zawodowy sukces założyła fundację zwiększającą umiejętność czytania i pisania, która wysyła raz w miesiącu książki dzieciom, których rodzin nie byłoby na nie stać, od ich urodzin do rozpoczęcia przedszkola. YAY!

    Może udałoby Ci się zamówić rzeczy, których żałujesz, że nie kupiłaś, w internecie za taniej? (a jeżeli nie, to hej, Twój bagaż Ci podziękuje za niekupienie ich!)

    O, i nadal czekam na notkę opisującą przed-wtrakcie-powyborcze szaleństwo. Pamiętam, że na moim przedwyjazdowym treningu z Rotary jeden z trenerów powiedział, że wybory to istne szaleństwo i może lepiej, że będziemy w USA gdy ich nie ma. Jestem ciekawa Twoich wrażeń! :)

    Buziaki,
    M.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas

     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).      Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać.       Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa.  Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska.       Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających na

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16)  Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6.  Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek.  Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam.  Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki.  Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżył