Przejdź do głównej zawartości

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas


     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).
     Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać. 
     Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa. 

Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska. 


     Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających nas gospodarzy było: "Cześć, miło was poznać, gdzie jest łazienka?" 
     Zatrzymaliśmy się w domu syna Pat. Oprócz niego mieszka tam jego żona i dwójka dzieci (6 i 7 lat). Ja miałam przyjemność mieszkać w pokoju córeczki, który był różowy i uroczy. Kiedy sama miałam 6 lat właśnie o czymś takim marzyłam. Teraz cieszę się, że rodzice wybili mi to z głowy... 

Miała nawet domek dla lalek, którego dach sięgał połowy ściany. 

Środę (11/23/2016) spędziliśmy na przechadzaniu się po mieście i zwiedzaniu State Capitol, czyli budynku Senatu. Austin jest mniejsze od Warszawy, ale samo znalezienie się w mieście pozwoliło mi poczuć się trochę jak w domu. Kiedyś byłam przekonana, że miasto jest nie dla mnie i w sumie to wolałabym mieszkać na wsi. A później zamieszkałam w Arkansas. I powiem Wam, że jasne, można narzekać, że brudno, głośno, niebezpiecznie i w ogóle. Ale miasto ma sporo zalet, o których przypominamy sobie dopiero, kiedy do najbliższego miasta mamy godzinę drogi. 
Tęsknię za centrami handlowymi. Tęsknię za tym, że ze szkoły do Złotych Tarasów miałam raptem 15 minut. Tęsknię za chodzeniem na kawę na długiej przerwie. Tęsknię za autobusami, którymi co prawda z przygodami, ale mogłam dojechać gdziekolwiek chciałam. Tęsknię za ulicami pełnymi ludzi, światłami i nawet reklamami na budynkach. A przede wszystkim tęsknię za tym, że wszystko było blisko.



State Capitol prezentuje się następująco: 

Zdjęcie dachu robione z podłogi.

A także, dla odmiany, zdjęcie podłogi robione z dachu. 


A to sala, w której obradują. Wszystkie biurka i krzesła senatorów są oryginalne, z czasów, kiedy stawiali ten budynek. (100, a może 200 lat temu? Coś koło tego...) 

Tutaj może usiąść ktokolwiek, jeśli życzy sobie słuchać obrad.

A tu siadają senatorowie. 

I jeżeli myślicie teraz: "Kurczę, chciałbym/chciałabym pojechać do Texasu, ten State Capitol to fajna sprawa!", to mam dla Was wspaniałą wiadomość! W Warszawie również mamy budynek Sejmu i Senatu i za niewielką opłatą można to sobie zwiedzić. Zapewniam, że wygląda bardzo podobnie (moim zdaniem nawet ładniej). Podobieństwo jest oczywiście we wnętrzu, nie z zewnątrz: zdaje się, że nie mamy takiej medialnej kopuły. 

Czwartek (11/24/2016) to było właśnie Święto Dziękczynienia. I jeśli nie macie pojęcia, czym jest to święto, to spokojnie: przychodzę z odsieczą. 
Z samego rana Peter (syn Pat) zapytał mnie, czy wiem dlaczego obchodzimy Thanksgiving. Jako znawczyni dzieł współczesnej kinematografii, takich jak "Świat według Ludwiczka" (Jeśli nigdy nie widzieliście to podrzucam link do omawianego odcinka, w całości i po polsku: https://youtube.com/watch?v=bE4eby-TCVM ) odpowiedziałam, że oczywiście. W końcu wszyscy wiemy, jak to było, nie? 
Byli jacyś Pielgrzymi, którzy zasiedli z Indianami do stołu i razem wszamali kukurydzę, a my teraz z tej radości jemy indyka z żurawiną i kłócimy się z rodziną oglądając football amerykański. 
I, nie chcę Was martwić, ale nie zostałam oświecona. Peter uznał, że jest to znakomita odpowiedź i nie dowiedziałam się niczego mądrzejszego. Dlatego jeśli chcecie poszerzyć swoją wiedzę w temacie ponownie odsyłam do Ludwiczka. 

W późniejszej części dnia przekonałam się, że naprawdę nie byłam daleka od prawdy. Mniej-więcej do 16 wszyscy oglądaliśmy mecz, podczas gdy żona Petera, Courtney, przygotowywała świąteczny obiad. Kiedy indyk zakomunikował nam, że już mu się znudziło solarium, zasiedliśmy wszyscy do stołu. Każdy musiał powiedzieć, za co jest wdzięczny. Ja byłam wdzięczna za obie moje rodziny i za święto dziękczynienia. Ale odpowiedzi były wszelakie, wdzięczni byliśmy nawet za chicken nuggets. 
To teraz najważniejsza część: co się je w Święto Dziękczynienia? 
Menu przedstawiało się następująco: 
- indyk z żurawiną
- kukurydza
- słodkie ziemniaczki
- zwykłe ziemniaki z serem i czymś jeszcze, ale ten drugi składnik wolał pozostać anonimowy
- brokuły z serem i bułką tartą (Mniam! Absolutny hit tego święta!) 
- stuffing, czyli jakieś mięso z dużą ilością warzyw i przypraw

A na deser było ciasto z dyni. 
Wszystko było bardzo dobre, a ponieważ Peter poinformował mnie, że jeśli mogę wstać od stołu o własnych siłach, to święto się nie liczy, postanowiłam niczego sobie nie odmawiać. Moje spodnie już żałują. 

Zdjęcie rodzinne. Zrobiliśmy je przed obiadem, po nikt nie miałby siły się uśmiechnąć. 

Piątek (11/25/2016) upłynął również bardzo spokojnie. Wybrałam się z Pat, Courtney i dziećmi na "Pajęczynę Charlotty". Przedstawienie było urocze, choć bardzo zasmuciła mnie końcówka. Nie znałam tej historii, bo przecież pająki są fuj, więc nigdy nie chciałam tego przeczytać. A Charlottę grała gimnastyczka na szarfach, która wykonywała wspaniałe aktobacje za każdym razem, jak na pajęczynie pojawiały się słowa. 

Dodam jeszcze, że pierwszy piątek po Thanksgiving to w Stanach tak zwany Black Friday. Wszystkie sklepy mają z tej okazji dzikie przeceny, a ludzie nocują pod wejściem żeby zdążyć kupić upatrzone produkty. Ja nigdzie się nie wybrałam - reszta rodziny nie była zapalona do tego pomysłu. W internecie oczywiście również były przeceny, ale ponieważ nie mam pieniędzy ani miejsca w walizce na robiony na miarę silikonowy ogon syrenki, udało mi się powstrzymać od zakupów. 
A Black Friday nazywa się Black Friday, bo piątek po Święcie Dziękczynienia to pierwszy dzień zakupów świątecznych, a w świecie finansów na czerwono zaznacza się straty a na czarno zyski. (A przynajmniej tak zrozumiałam... Jak wiecie z cyferek niewiele rozumiem.) 

Dziś (11/26/2016) wróciliśmy do domu. Po drodze, specjalnie dla mnie, zatrzymaliśmy się w Dallas - kolejnym dużym mieście w Texasie. (1 300 000 mieszkańców według Cioci Wikipedii z 2013 roku). 
Zwiedzanie zaczęliśmy bardzo optymistycznym akcentem: zatrzymaliśmy się w Dealey Plaza, czyli miejscu, gdzie dokonano zamachu na J. F. Kennedyego. 
To wybudowali, żeby upamiętnić wydarzenie. 

Jak się dobrze przyjrzymy, to na asfalcie widać znak "X". W tym miejscu stał samochód, w którym Prezydent Kennedy zmarł. 

A teraz zdjęcia z reszty Dallas: 






Nie mam pojęcia, co to oko tam robi, ale wyglądało ciekawie, więc mam z nim zdjęcie. 


Podczas pobytu zajrzeliśmy do sklepu Neimann Marcus, który okazuje się być marką dla wyjątkowo bogatych ludzi. Bałam się oddychać, żeby czegoś nie zepsuć i nie musieć za to płacić. I nie, nie robiliśmy tam zakupów - Glenn i Pat uznali po prostu, że jest to warte zobaczenia. Także kochani, trzymałam dziś sukienkę wartą 10 000$. Może gdybym zrzuciła się ze wszystkimi znajomymi wystarczyłoby mi na parę skarpetek z tego sklepu. 

Wspomniana sukienka. 





Dodam, że przy funduszu jakim dysponują, mogliby zainwestować w odświeżacz powietrza do windy. Ja to ja, ale "prawdziwy" klient wyszedłby zniesmaczony. 

I to już koniec przygód ze Święta Dziękczynienia. W poniedziałek wracam do szkoły. Ciekawe, jak się ma moja pamięć jeśli chodzi o funkcje wielomianowe i rysowanie ich wykresów. Podejrzewam, że wolę nie wiedzieć. 

A tu jeszcze moja ulubiona piosenka związana z Texasem: "All my ex's live in Texas"! 








































Komentarze

  1. Cutie pie!

    Oh jeju, miastowy brud, kurz i przejścia dla pieszych! Założę się, że wdychasz głęboko i napawasz się każdym momentem ;)

    Cieszę się, że udało Ci się zobaczyć kawałek Stanów! Jedzeniem, spodniami i wielomianami się nie przejmuj- okazja napchania się do oporu taką szamką może się więcej nie powtórzyć! <3

    A Twoi texańscy exowie przypominają mi to:
    https://www.youtube.com/watch?v=0uLI6BnVh6w

    Rządzisz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, było cudownie :') Brud i kurz to jest to - wreszcie nie strach odetchnąć.

      Faktycznie, ta piosenka ma coś związanego z tematem. I znałam ją!

      Może i rządzę, ale bez Ciebie by się to nie udało i już bym była w samolocie powrotnym ;) Dzięki za wszystko! <3

      Usuń
  2. Woah dawno żaden exchange student nie wrzucił tak długiego postu!! Uwielbiam Ciebie i Twoje długie wpisy hah 💕

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również uwielbiam i dzięki, że tu ze mną jesteś 💖

      Usuń
  3. Tak bardzo tęsknię za Teksasem! Kiedy czytałam tego posta to aż łezka się w oku zakręciła...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16)  Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6.  Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek.  Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam.  Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki.  Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżył