Przejdź do głównej zawartości

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16) 
Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6. 
Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek. 
Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam. 
Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki. 
Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżyłam! Jeśli kolejki w Monachium były duże, to tu były gigantyczne - a na przesiadkę miałam tylko 1,5h. Ostatecznie godzinę spędziłam w kolejce do sprawdzenia paszportu, następne 20 minut odbierałam bagaż i nadawałam go ponownie (nie wiem, kto to wymyślił, ale gratuluję pomysłu) co zostawiło mi luksusowe 10 minut na dobiegnięcie do właściwego gate'a. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym po drodze się nie zgubiła i nie wpadła w stan zahaczający o histerię. Na szczęście wszyscy byli bardzo mili, jak mówiłam, za ile mam samolot, to każdy mnie wszędzie przepuszczał i ostatecznie wsiadłam na pokład jako ostatnia, ale jeszcze zanim zaczęli mnie zapraszać z imienia i nazwiska. 
Musiałam też nadać mój bagaż podręczny na ten ostatni przelot, bo absolutnie nigdzie się nie mieścił. 

Nadal do końca nie wierzę, że mój American Dream właśnie się spełnia i czasami zastanawiam się, po co właściwie się w to wszystko wpakowałam. Ale przecież odrobina szaleństwa nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
Powitanie na lotnisku.

(9/8/16)

Pierwszy dzień był naprawdę pełen wrażeń: Glenn (host tata) zabrał mnie do mojej szkoły. Wszyscy byli mną bardzo zainteresowani - w taki sposób, w jaki interesują cię małpki w zoo: byłam po prostu czymś zupełnie nowym i prawdopodobnie dziwacznym. 
Będę chodzić do 11 klasy, czyli juniors. Nie przeszkadza mi to: od początku wiedziałam, że mam znikome szanse na otrzymanie High School Diploma - zresztą, nie po to tu przyjechałam. 
Wypełniłam jakieś papiery, podpisałam regulaminy i zostałam odesłana do szkolnej counselor żeby ustalić mój plan lekcji. W mojej szkole nie ma aż tak dużego wyboru, jak w tych, które są w większych stanach, ale i tak udało mi się znaleźć zajęcia, na które mam ochotę chodzić. No i spełniły się moje marzenia: żadnego wf-u i żadnego przedmiotu z grupy science. 
Jeszcze nie wiem, jak ostatecznie będzie wyglądał mój plan lekcji, bo nie wiadomo, czy wszystkie terminy będą do siebie pasowały. Ale jeśli dobrze pójdzie, to będę chodzić na: 
AP English, czyli najwyższy poziom angielskiego
Algebra 2, czyli po prostu matematyka. Glenn jest nauczycielem inżynierii w collegu i rano przepytał mnie trochę z materiału z matematyki i doszedł do wniosku, że to będzie odpowiedni poziom. Mam szczerą nadzieję, że zaczął już szukać korepetytora... 
American History 
Oral Communications gdzie podobno uczą, jak przemawiać i w ogóle. Uznałam, że może mi się to przydać, bo z natury jestem bardzo nieśmiałą osobą. Te zajęcia trwają tylko semestr, będę musiała wybrać coś na następny. 
Spanish I, ponieważ nie mieli włoskiego
Choir - tu mam nadzieję, że postawią mnie w ostatnim rzędzie z dala od mikrofonu, bo należę do ludzi, którzy bardzo lubią śpiewać, ale niespecjalnie potrafią. 
Journalism
American Sign Language

Zapisałam się też na treningi tenisa, które odbywają się po szkole i tu podobnie jak z chórem - nigdy nie trzymałam rakiety tenisowej w dłoni, chyba że akurat komuś ją podawałam. 


Po wycieczce do szkoły pojechaliśmy coś zjeść. Padło na KFC, które niespecjalnie różniło się od tego w Polsce, może poza tym, że można było wziąć purè ziemniaczane zamiast frytek. 

Później Glenn pokazał mi "stare" miasto. Trochę mnie ono ubawiło, bo ma niewiele ponad 100 lat. Ale było bardzo ładne i bardzo amrykańskie, więc nie zamierzam narzekać. 

Po powrocie do domu Glenn oprowadził mnie po wszystkich kurnikach. Jutro ma mnie nauczyć, jak karmić kurczaki i zbierać jajka - i tak, naprawdę nie miałabym pojęcia, jak się za to zabrać. Zobaczyliśmy też staw z rybkami, wyprowadziliśmy psy (co sprowadzało się do wypuszczenia ich na podwórko) i prawdziwie po amerykańsku wynieśliśmy śmieci - kosze były oddalone o jakieś 200 metrów, a i tak podjechaliśmy tam czymś w rodzaju meleksa, zamiast po prostu pójść. 

Wieczorem Pat (host mama) zabrała mnie  do Walmartu. Jest tam dosłownie wszystko - włącznie z już pokrojonymi owocami i już ugotowanym makaronem. 

Ja kupiłam tylko perfumy i z braku znajomości innych zapachów padło na One Moment, czyli te, które wypuściło One Direction. Muszę przyznać, że pachną naprawdę ładnie, chociaż cena jest kosmiczna. 

A teraz trochę zdjęć: 
Lucy, czyli jedyny z psów, który wskakuje na stół. Wspominałam, że psów jest jednak 8? Niedawno wzięli do siebie dwa szczeniaki. 

Mój pokój i prezent powitalny. 


Szczeniaczki <3 Same jamniki. 

Sekretariat w mojej szkole. Oprowadzała mnie po niej dziewczyna, która ukończyła ją w zeszłym roku, ale byłam zbyt zajęta próbą zapamiętania, co gdzie jest, by robić zdjęcia.

Jeśli macie ochotę oglądać moje nowe psy i kury 24/7 zapraszam na mojego snapczata: 
annecathymoore










Komentarze

  1. Miłego pobytu, fajnie że spełniłaś swoje marzenie :D
    Czekam na kolejne relacje :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! Zazdraszczam strasznie i życzę miłego pobytu, na pewno będzie super :D.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej nie no, jak już mówiłam, ja się nie zerwałam z łóżka, ja po prostu nie spałam w nocy, nie słuchasz mnie no wiesz co ;c A tak całkowicie na serio to yaay, nie spodziewałam się, że tak szybko się ogarniesz na tyle, by napisać posta :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha widzisz, jestem pełna niespodzianek! <3
      Oj tam, szczegóły! Tak czy tak poświęcenie było!

      Usuń
  4. Miłej przygody i oby się wszystko udało!
    julliexchangeyear.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, jak ty to robisz, ale twoje posty czyta się tak... przyjemnie. Lekko. Od razu robi się wesoło, ja zawsze po skończeniu czytania twojego posta myślę "chcę więcej!".
    Nominowałam cię do LBA (http://papierowa-dolina.blogspot.com/2016/08/liebster-blog-award-1.html), zapraszam do odpowiedzi na moje pytania :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas

     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).      Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać.       Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa.  Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska.       Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających na