Przejdź do głównej zawartości

Letni kurs językowy - dlaczego uważam, że warto na coś takiego pojechać.

Dzisiejszy post nie jest ani trochę związany z wyminą, ale jest związany z nauką angielskiego.
Postanowiłam opisać letni kurs językowy, na który pojechałam w zeszłe wakacje, a także 2 lata temu. Polega to na tym, że na wybrany przez siebie czas (od 1 do 8 tygodni) jedziesz do Anglii, do jakiejś szkoły z internatem. W wakacje stoją one puste i różne szkoły językowe wynajmują je i spędzają tam młodzież z całego świata.
Ja akurat pojechałam z Bell, ale wy możecie wybrać jakąś inną szkołę, wystarczy wpisać w google: "summer language school - England". Ponieważ byłam tylko z Bell'em, nie jestem w stanie powiedzieć, jak taki kurs wygląda w innych organizacjach, ale mogę szczegółowo opisać ten Bell'owski.

Brałam udział w 2 kursach - "Active English", a także "International Study Preperation". Różnią się głównie ilością nauki, no i szkołą, bo ISP jest tylko w jednej lokalizacji.

Zacznę od opisania kursu "Active English". Wybrałam się na niego 2 lata temu, na 2 tygodnie, a wybraną przeze mnie szkołą było St Albans.
"Active English" to nauka angielskiego przez zabawę. Kurs zaczynacie od testu wstępnego - nie ma się czego bać, ma on po prostu ustalić, do jakiej grupy językowej zostaniecie przydzieleni. To jest naprawdę bardzo łatwe, pisałam go 2 lata temu, więc już nie pamiętam pytań, ale naprawdę nie trzeba być wybitnym z angielskiego, żeby dostać się do grupy dla średnio zaawansowanych, a i zaawansowana nie wymaga nie wiadomo jakich uzdolnień. Po teście zostajecie oprowadzeni po całej szkole i przedstawiają wam jakieś ogólne zasady. (No wiecie, że nie można pić i palić, nie akceptują gnębienia innych, nie wolno używać telefonów na lekcjach itp.)
Po tym oprowadzaniu jest lunch, a po nim - hip hip hurra! - pierwsza lekcja angielskiego. Ale nie ma co się zniechęcać. Te lekcje są naprawdę świetne! Nauczyciele wymagają od was kreatywności, jest dużo dyskusji, oglądania filmików w internecie i rozmawiania o nich. Robicie jakieś plakaty, projekty i oczywiście przerabiacie też zagadnienia gramatyczne, ale w naprawdę fajny sposób, wymagający od was zapoznania się z całą klasą, chodzenia po szkole i rozmawiania z masą ludzi. Naprawdę świetna zabawa!
Po lekcji są activities - sami sobie wybieracie, na jakie zajęcia chcecie pójść, a wybór jest naprawdę ogromny. Nie pamiętam wszystkich pozycji, ale z pewnością były: basen, tenis, badminton, tańce, dwa ognie, siatkówka, piłka nożna, gotowanie, zajęcia plastyczne, jakaś muzyka, dziennikarstwo itp. W każdym razie każdy znajdzie coś dla siebie.
Wieczorami odbywają się jakieś zajęcia dla całego kursu, wszyscy spotykają się w jednej sali i grają w różne gry.
Codziennie macie lekcje, ale ich ilość jest różna. Zazwyczaj są to 2 lekcje, po ok. 1,5h, a przez całe popołudnie odbywają się activities, ale są też dni, kiedy lekcje są 3, a zajęcia macie tylko przez połowę popołudnia. Co drugi dzień odbywają się pół- lub całodniowe wycieczki. Niemal w KAŻDYM tygodniu organizowany jest wyjazd do Londynu, więc niezależnie od terminu, w jakim wyjedziecie, z pewnością was to nie ominie. Na wycieczkach jest mnóstwo czasu wolnego - można robić zakupy albo odwiedzić interesujące nas miejsca. Jedynym warunkiem jest trzymanie się w trzyosobowych grupach. Spokojnie, bardzo łatwo to zorganizować - to niesamowite, ale wszyscy, których tam spotkałam byli otwarci na nowe znajomości i nigdy nie miałam problemu ze znalezieniem sobie grupy.
Niedziela jest dniem odpoczynku - zamiast o 8 śniadanie jest o 9, a przez resztę dnia siedzicie w parku i relaksujecie się z przyjaciółmi.
To mniej więcej tyle, jeśli chodzi o rozkład zajęć. Jeżeli macie ochotę, to tutaj macie link do planu na całe wakacje (aktualny, dotyczy 2015 roku) i możecie wybrać sobie najdogodniejszy termin: Plan.
Inną wartą opisania rzeczą są projekty. Co tydzień przez część lekcji pracujecie nad projektem, w każdym tygodniu jest to coś innego. Podczas mojego pobytu był to najpierw serwis informacyjny - trzeba było zabawić się w dziennikarza i wymyślić jakiś temat, a potem nauczyciele skleili to w cały materiał. Wyświetlano wszystkie filmy po kolei, podzielone na wiadomości, sport, pogodę i plotki. Oczywiście wszystko było zmyślone, ale efekty były przezabawne. Drugim projektem, jaki wykonywałam, był plan festiwalu muzycznego. Była podana kwota i mieliście wszystko zaplanować tak, żeby zmieścić się w budżecie, nie przesadzić z ceną biletów i nie zanudzić ludzi.


Drugi kurs, który chcę opisać, to International Study Preperation (ISP). Jedyną szkołą, w której się on odbywa jest Bloxham. Od Active English różni się on głównie ilością godzin poświęconych nauce angielskiego. Podczas gdy na Active English pół dnia to zabawy i ćwiczenia, na ISP macie lekcje przez CAŁY dzień, a popołudniowe activities odbywają się tylko co drugi dzień.
Nie jest to jednak takie straszne, bo, jak już powiedziałam, lekcje są naprawdę fajne. W ogóle nie czuje się, że to szkoła. Nikt z niczego nie odpytuje, nie ma kartkówek ani testów, można pytać o wszystko i nikt was nie wyśmieje.
Na początku kursu nie musicie zdawać testu, piszecie go jeszcze w domu, przez internet, ponieważ na ten kurs przyjmują od poziomu A2. (W angielskim jest 6 poziomów zaawansowania: A1, A2, B1, B2, C1, C2, przy czym A1 to początkujący, najsłabszy, a C2 to najwyższy, który osiągają tak naprawdę bardzo nieliczni obcokrajowcy)
Lekcje nie różnią się specjalnie od kursu Active English, z tym że na popołudniowych lekcjach nie ma normalnych zajęć z waszą klasą. Pierwszą z nich jest Exam Preperation - na początku kursu wybieracie, jaki egzamin chcielibyście w przyszłości zdać (np. FCE itp.) a przez resztę kursu nauczyciele wałkują z wami zadania, które się na danym egzaminie pojawiają. Jest to najnudniejsza ze wszystkich lekcji, bo tak naprawdę przez cały czas rozwiązujecie zadania egzaminacyjne, tyle że grupowo. Nie znosiłam tych zajęć, ale przyznaję, że bardzo mi pomogły. No, przynajmniej tak myślę. W maju będę zdawać FCE, zobaczymy, co z tego wyjdzie. :)
Druga popołudniowa lekcja w rozpisce również jest podpisana jako przygotowanie do egzaminu, ale nie jest to prawda. Jest to najlepsza część kursu ISP - planowanie wycieczek! Co prawda na kursie Active English macie wycieczki prawie codziennie, ale na wszystkich to staff decyduje, dokąd pojedziecie i co będziecie robić. Osoby z ISP mają ten przywilej, że mogą same zaplanować swoją wycieczkę - narzucone jet tylko miejsce, które odwiedzicie (np. Londyn, Oxford itp.) Oczywiście jest to w jakimś stopniu kontrolowane - dostajecie tabelkę, w którą musicie wpisać, co będziecie oglądać i ile wam to zajmie. Czas jest ograniczony i trzeba przewidzieć koszty wejść do muzeów, przejazdów albo przejścia z miejsca na miejsce itp. Nie możecie też spędzić całego dnia na zakupach, koniecznie trzeba zobaczyć też jakieś zabytki. Mimo wszystko jest to świetna sprawa, bo możecie zobaczyć na co macie ochotę. Obowiązuje ta sama zasada co na Active English - trzeba dobrać się w 3-5 osobowe grupy. Co jakieś 2-3 godziny są zbiórki, żeby sprawdzić, czy się nie pogubiliście, a potem wracacie do zwiedzania. Bardzo ważne jest, żeby się nie spóźniać. Spóźnialscy przez resztę dnia siedzą z nauczycielami i robią to, co oni wymyślą. Wycieczki odbywają się tylko w weekendy, jedna w sobotę i jedna w niedzielę.
Gdybyście pojechali na ten kurs i musieli zaplanować wycieczkę, to zapewne na początku (tak jak ja) spanikujecie. Mam więc od razu kilka rad, z własnego doświadczenia wiem, że przydatnych:
- Nie starajcie się zobaczyć WSZYSTKIEGO. Połowa rzeczy was nie zainteresuje, a przez cały czas będziecie się spieszyć.
- Wybierajcie miejsca, które są blisko siebie, tak, żeby wszędzie dało się dojść - inaczej wydacie fortunę na taksówki, metro itp. Komunikacja miejska w Anglii jest naprawdę bardzo droga.
- Nie spędzajcie połowy czasu na Oxford Street! Naprawdę, to nie jest nic specjalnego. Oczywiście, jest tam masa znanych sklepów i w ogóle, ale większość z tych rzeczy da się kupić w Polsce czy przez internet, a w Anglii jest NAPRAWDĘ drogo.
- Gdziekolwiek nie pojedziecie, od razu kupcie mapę. Te, które drukują nauczyciele, są naprawdę bardzo słabe.
- Jeśli nie wiecie, gdzie iść, po prostu pytajcie o drogę. Na ulicach kręci się masa ludzi, a Anglicy są bardzo pomocni. W dodatku w Londynie co pół kroku natykałam się na Polaków, więc z pytaniem o drogę nie było żadnych problemów.
To tyle o wycieczkach. Wieczory na ISP są trochę inne niż na Active English. Przede wszystkim, zamiast wolnego czasu po lekcjach, macie "supervised homework", czyli odrabianie pracy domowej pod nadzorem. Spokojnie, to bujda. Nikt tam nie zadaje pracy domowej, a przez czas przeznaczony na jej odrabianie po prostu siedzicie na dworze z nauczycielem (chyba że akurat pada) i gracie w jakieś gry.
Wieczorne zajęcia z resztą uczniów (łączone z Active English) macie co drugi dzień. ISP przewiduje dla swoich uczestników specjalne zajęcia wieczorne - book club lub film club. Wiem, że brzmi to nieszczególnie, ale nie dajcie się zwieść. Na book club w ogóle nie czyta się książek! Rozmawiacie o jakichś popularnych książkach i odgrywacie z nich scenki - z pełną charakteryzacją, scenariuszem i w ogóle. Film club to po prostu oglądanie filmów po angielsku. Zawsze dają popcorn i raz na tydzień nie oglądacie ich w szkole, ale jedziecie do kina. (Nie, nie trzeba za to płacić, bilety są wliczone w cenę kursu).
Tutaj macie przykładowy plan kursu ISP (też na 2015 rok): klik


Naprawdę nie umiem stwierdzić, z którego kursu więcej wyniesiecie jeśli chodzi o angielski. Jeżeli wyjeżdżacie na takie coś po raz pierwszy, to gorąco polecam Active English. To idealny kurs, żeby przyzwyczaić się do mówienia cały czas po angielsku i się zaaklimatyzować. Mnie na obu kursach bardzo się podobało - zawsze macie sporo czasu wolnego, zabaw i gier. Naprawdę można tam odpocząć i poczuć, że są wakacje.

To chyba wszystko, co chciałam wam opowiedzieć. Jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie, z pewnością na nie odpowiem. :D

Jeśli chodzi o wymianę - nadal zamierzam pojechać, a pisać o tym zacznę w wakacje, czyli wtedy, kiedy zajmę się organizacją. Jak na razie mam:
- Szczerą chęć, żeby pojechać.
- Zaoszczędzone pieniądze.
- Niezłe oceny.
- Przekonanych (z trudem!) rodziców. :D
Co się może nie udać? ;)
Do napisania! ♥


Komentarze

  1. Fajny ten kurs. Aż żałuję, że już nie będę miała możliwości na taki kurs pojechać :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne te kursy ;) Pojechałabym na taki :) A ile kosztują?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko zależy od tego, z jaką firmą wyjeżdżasz. Mój był dość drogi - ok. 8tys. zł, ale spokojnie! To się da znaleźć dużo taniej, poszperaj w internecie. :3

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas

     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).      Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać.       Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa.  Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska.       Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających na

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16)  Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6.  Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek.  Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam.  Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki.  Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżył