Przejdź do głównej zawartości

Comenius, piękna Warszawa, FCE i sprawdzian uzdolnień kierunkowych

Jeśli chodzi o wymianę, to sprawa nadal stoi w miejscu, bo do września jeszcze sporo czasu. W ogóle, wśród moich znajomych jestem chyba jedyną osobą, która tego miesiąca wyczekuje z utęsknieniem... Reszta jest przerażona rozstaniem z gimnazjum i tym, że po wakacjach w ogóle trzeba będzie wrócić do szkoły.
Uznałam jednak, że od czasu do czasu wypadałoby coś napisać, a ponieważ przez ostatnich kilka tygodni sporo się u mnie działo, to po prostu je (mniej lub bardziej szczegółowo) opiszę.

Comenius 11.05-16.05
Ostatnio miałam w domu gościa. Gość był nietypowy, bo pochodził z Austrii, a poznałam go w dniu jego przyjazdu. Jego pojawienie się było związane ze szkolnym programem wymiany - Comeniusem.
Gość okazał się bardzo sympatycznym chłopakiem. Przywiózł nam album o swoim rodzinnym mieście i opowiadał o różnych rzeczach związanych z jego życiem i rodziną. Dowiedziałam się od niego, że w Austrii bardzo nie lubią Niemców. Kolega ujął to tak: "Jeśli nazwiesz Austriaka Australijczykiem, to jest kiepsko. Ale spróbuj nazwać go Niemcem, a załatwisz sobie wroga na całe życie."
Cały jego pobyt wspominam bardzo przyjemnie - wreszcie miałam motywację, żeby zwiedzić moje własne miasto! Nie miałam pojęcia, że Warszawa jest taka piękna. (I nie mam tu na myśli tylko Starego Miasta, ale całokształt.)
Jeśli mieszkacie w Warszawie, albo po prostu będziecie ją kiedyś odwiedzać, to mam dla Was moje prywatne "Top 5" miejsc, które koniecznie trzeba zobaczyć. Nie będę zapewne oryginalna, ale oto one:
1. Centrum Nauki Kopernik - bo jest ciekawie. Bo jest inaczej. Bo to nie jest muzeum ani szkoła. Bo będąc tam w ogóle nie zauważasz, że właśnie uczysz się tej "nudnej" fizyki, chemii, biologii i wielu innych przedmiotów. Bo świetnie się bawisz, by później odkryć, że jesteś jedyną osobą w klasie, która wie, dlaczego podczas burzy tworzą się pioruny a piórko i kula do kręgli w próżni spadają w tym samym tempie.

2. Planetarium przy Centrum Nauki Kopernik - Chyba mało kto wie, że ono w ogóle tam jest, a jednak bilety na pokazy rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Całe "planetarium" jest tak naprawdę kinem, ale nietypowym - ekranem jest dach w kształcie kopuły. Seans ogląda się w pozycji leżącej (fotele można regulować) i człowiek czuje się tak, jakby naprawdę oglądał właśnie nocne niebo. Oczywiście pominąwszy fakt, że na nocnym niebie nie możemy z bliska obejrzeć innych galaktyk.

3. Taras widokowy w Pałacu Kultury i Nauki - Bilety drogie (14 zł za ulgowy, 20 zł za normalny bilet) ale wrażenie niezapomniane. Kiedy patrzy się na moje miasto z góry, to naprawdę można zapomnieć, że jest się w Polsce i pomylić je z jakąś zagraniczną metropolią. Byłam niedawno w Berlinie i zapewniam Was, że nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak moja własna Warszawa. (A od razu zaznaczę, że patriotka ze mnie żadna i najchętniej usunęłabym granice, żeby wszystkie państwa były jedną wielką szczęśliwą rodziną i żeby wreszcie nie było wojen.) Jest po prostu pięknie. I trzeba samemu to zobaczyć.

4. Multimedialny Park Fontann - Niby już od dawna otwarty, a i tak przyciąga tłumy. Godziny pokazów się zmieniają, więc jeśli potrzebujecie aktualnych, to najlepiej wyszukać w internecie. Zapewniam Was jednak, że na żywo wygląda to dużo lepiej niż w telewizji. Wrażenie takie samo, jak na tarasie widokowym - zapomniałam, że jestem w Polsce, a nie na jakiejś dalekiej, zagranicznej wycieczce.

5. Stare Miasto - Banalny punkt - wszyscy i tak tam idą. Ale zapewniam, że nie bez przyczyny. W ciągu tygodnia z Comeniusem wpadałam tam niemal codziennie, a i tak nie mam dość i zamierzam tam wrócić. Zawsze znajdzie się zakątek, którego jeszcze nie widziałam, lodziarnia, w której jeszcze nie kupiłam świderka i jedna z pijalni czekolady Wedla.

Wracając do samego Comeniusa, to partnerami naszej szkoły były Hiszpania, Turcja i Austria. Mój gość był akurat z Austrii. Świetnie znał angielski i bardzo ładnie wymawiał wszystkie słowa. Bardzo przyjemnie mi się z nim rozmawiało.

W każdym razie, gdybyście kiedyś zastanawiali się, czy warto zgłaszać się do wszelkich projektów typu Comenius czy Erasmus, to od razu Wam mówię, że warto. Napracowałam się strasznie i nieraz przeklinałam dzień, w którym zgłosiłam się do tego programu, ale zdecydowanie nie żałuję. Wprawdzie nie udało mi się nigdzie wyjechać, ale samo bycie rodziną goszczącą sprawiło mi tyle frajdy, że z chęcią przyjęłabym kogoś jeszcze. Gorzej, że moi rodzice nie są do tego nastawieni aż tak entuzjastycznie, więc Rotary niestety nadal odpada...

FCE
Tuż po Comeniusie, a konkretnie w dniu wyjazdu mojego gościa, pojechałam napisać FCE. To pierwszy egzamin, jaki pisałam w British Council i powiem Wam, że jestem zachwycona jego formułą. Wszyscy byli bardzo sympatyczni, pomocni i żaden z egzaminatorów nie robił nikomu problemów, nawet spóźnialskim.
Jeśli chodzi o sam egzamin, to był on dość trudny. Właściwie był bardzo trudny, ale ja przez cały rok się do niego przygotowywałam, dlatego myślę, że poradziłam sobie całkiem dobrze.
Egzamin składa się z 4 części: Reading & Use of English, Listening, Writing, Speaking.
Mogłabym szczegółowo opisać, jak on wygląda, ale chyba nie ma to większego sensu. Wspomnę tylko, że Speaking był najprzyjemniejszą częścią - egzaminatorzy byli bardzo sympatyczni, z chęcią powtarzali pytanie, jeśli się nie zrozumiało, a kiedy widzieli, że nie masz pomysłu, o czym mówić, zadawali pytania pomocnicze.
Wielu moich znajomych pytało mnie, po co w ogóle pisałam ten egzamin i co mi on da. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy w ogóle są jakieś korzyści z posiadania certyfikatu. Będę musiała o tym poczytać. Ja pisałam ten egzamin dla własnej satysfakcji i żeby wiedzieć, na jakim poziomie jest mój angielski.

Sprawdzian uzdolnień kierunkowych
Ponieważ wybieram się do klasy dwujęzycznej, w piątek pisałam test predyspozycji językowych. Od egzaminu gimnazjalnego (nawet na poziomie rozszerzonym) ten test dzieli przepaść. Jest o wiele trudniejszy i wymaga prawdziwej znajomości języka, a nie klepania formułek gramatycznych. Mimo to uważam, że jeśli ktoś jest zainteresowany angielskim, a niekoniecznie dobrze sobie z nim radzi, to i tak warto spróbować - a nóż się uda? Gdyby ktoś był zainteresowany tym, jak dokładnie ten test wyglądał, to niech po prostu napisze w komentarzu - to dla mnie żaden problem, żeby go opisać.

To już koniec moich "fascynujących" przygód z ostatnich tygodni. Mam nadzieję, że czas przyspieszy i za chwilę będzie wrzesień, a ja będę mogła zacząć sprawozdanie z wypełniania aplikacji. A w międzyczasie zapraszam Was na blogi tych szczęśliwców, którzy do USA lecą już w te wakacje - linki znajdziecie w tym poście: http://blonde-girl-in-the-usa.blogspot.com/2015/04/wymiency-20152016.html
Jeśli znacie jeszcze jakieś osoby, które wyjeżdżają na rok 2015/2016, to koniecznie podajcie mi adresy!

Komentarze

  1. hahaha Ty chyba lepiej ogarniasz angielksi odemnie ;p
    ja chodziłam (w środe kończe) na kurs FCE ale nie wiem cyz bym zdała, co poniedziałek, na gramatyce, słuchaliśmy, ze jesteśmy nieukami i nic nie umiemy ;D w sumei to była prawda (y)
    Zobaczymy jak sobie poradze w Stanach :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z Twoim angielskim nie może być tak źle, skoro zdałaś test na wymianę :D Jestem pewna, że sobie poradzisz. Poza tym, przecież tam się jedzie po części po to, żeby podciągnąć się w angielskim. :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas

     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).      Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać.       Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa.  Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska.       Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających na

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16)  Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6.  Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek.  Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam.  Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki.  Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżył