Przejdź do głównej zawartości

Pep rally & County fair


   W czwartek (9/1/2016) był kolejny mecz footballu. Przed nim mieliśmy pep rally, czyli takie zagrzewanie drużyny do walki przed meczem. Robią to za każdym razem, kiedy mecz odbywa się w naszej szkole, więc jeszcze zdążę to pooglądać. W każdym razie, to jest chyba jedyna rzecz w moim liceum, która przypomina High School Musical: były cheerleaderki, grał zespół i wszystko było bardzo amerykańskie i wyglądało na bardzo kosztowne. 
Tak wygląda sala gimnastyczna. No nawet kolory te same co w HSM! 

Ja z Kaylee, która jest moją "prawie koleżanką" - mamy razem jedną lekcję i uśmiechamy się do siebie na korytarzu. 



W trakcie pep rally dowiedziałam się też, że wygrałam photo challenge na instagramie. Pewnie dlatego, że chyba jako jedyna robię zdjęcia wszystkiemu, nawet szkolnym szafkom, więc mieli z czego wybierać. Dostałam dyplom i $10 do wykorzystania w Sonic (taki fast food, muszę się tam wybrać). 

Sam mecz też był bardzo udany: przede wszystkim, wygraliśmy! (Dowiedziałam się o tym następnego dnia z facebooka bo nadal nie rozumiem, o co chodzi w tej grze. W pewnym momencie zaczęłam też klaskać razem z kibicami przeciwnej drużyny, bo usłyszałam, że ktoś klaszcze i uznałam, że chyba pora się cieszyć. Ups) 
Poza tym, na meczu poznałam moją drugą "prawie koleżankę" (tej już mniej brakuje do zostania prawdziwą koleżanką) i umówiłyśmy się, że w niedalekiej przyszłości wybierzemy się do kina. 

Po drodze był Labor Day, więc mieliśmy wolne od szkoły. Z tej okazji zaprosiłam do siebie Gracie i Memi (ona jest z Tajlandii). Nasza dzika impreza polegała na wspólnym oglądaniu filmów Disneya, próbie złapania kurczaków i zakładach, kto odważy się stanąć bliżej gęsi. To ostatnie zakończyło się remisem i sprintem do domu, bo gęś nie była zachwycona naszą obecnością. 
Ale naszym głównym zajęciem było zachwycanie się jamnikami. Wreszcie ktoś podziela moje pasje! 



A dziś (9/6/2016) z Cassidy (tą, z którą gadałam na meczu) i jej znajomymi poszłam na County Fair. To było coś w rodzaju wesołego miasteczka, tylko połączonego z wystawą(?) świń i konkursem piękności. I żeby nie było, że jestem wredna pisząc to w jednym zdaniu: oba wydarzenia odbyły się na tej samej scenie. 
Bardzo dobrze się bawiłam, chociaż bilety były dość drogie. Część atrakcji trochę mnie przerażała, bo wyglądały, jakby miały się rozpaść na kawałki. Ja wybrałam te, które wyglądały na najbardziej solidne i było super. Co prawda nie jestem fanką takich rzeczy, a na karuzeli o wdzięcznej nazwie Typhoon zaczęłam hiperwentylację połączoną z odmawianiem ostatniej w życiu modlitwy, ale większość przejażdżek mi się podobała. Poza tym, czego się nie robi, żeby znaleźć znajomych. 



Jeżeli chcecie zobaczyć relację na żywo z następnego pep rally, State Fair (takie coś jak dziś tylko większe) i w ogóle to, co tutaj robię, to przypominam o moim snapczacie: 
annecathymoore

Do napisania! :)
















Komentarze

  1. No mówiłam, że nasza blondi jeszcze zawojuje Amerykę hahah <3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Test ELTiS, rozmowa kwalifikacyjna i fundacja

     W końcu nadszedł ten upragniony dzień - oficjalnie zaczęłam proces aplikacji. Wiem, że za chwilę utonę w papierach, które będę musiała dostarczyć i przeklnę moment, w którym to napisałam, ale już nie mogę się doczekać wypełniania aplikacji!      Co do samego testu, to szczerze mówiąc nie mam wiele do napisania. Moim zdaniem był bardzo prosty - tylko na dwa pytania odpowiedziałam źle. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak to dokładnie wygląda, to zachęcam do kliknięcia:  ELTiS Practice Test .      Na początku jest słuchanka - od razu uprzedzam, że nagrania odtwarzane są tylko raz, a nie dwa razy, jak przyzwyczajają nas w szkole. Było też dość mało czasu na zapoznanie się z pytaniami - w sumie chyba test jest skonstruowany tak, żeby zmusić nas do przesłuchania całego tekstu i zajęcia się pytaniami dopiero na koniec, czyli znów dokładna odwrotność tego, co serwuje nam szkoła. Zapewniam jednak, że spokojnie można to wszystko rozwiązać - lektor tłumaczy, na czym polegają zadania i daje dokła

All my exes live in Texas: Thanksgiving, Austin & Dallas

     We wtorek (22/11/2016) wyruszyliśmy do Texasu. Z okazji nadchodzącego Thanksgiving, czyli Święta Dziękczynienia, pojechaliśmy do Austin w Texasie żeby spędzić je z rodziną Pat (host mom).      Kojarzycie te zdjęcia, na których ludzie stoją koło znaku "Welcome to *tu wstaw nazwę stanu*"? Okazuje się, że zrobienie tych zdjęć jest o wiele trudniejsze, niż się zapowiadało. Znaki stoją przy autostradach albo drogach szybkiego ruchu i choćby nie wiem jak się starał, nie ma jak się przy nich zatrzymać.       Ale dla chcącego nic trudnego: chciałam mieć "Welcome to Texas" to mam. A że napis jest na drzwiach Texas Visitor's Center a nie na klimatycznym znaku drogowym, to inna sprawa.  Absolutnie uroczy sposób na zachęcenie do ochrony środowiska.       Dojechanie do Texasu zajęło nam 7 godzin, 4 postoje na toaletę i 2 przerwy na jedzenie. A ponieważ jestem kobietą z klasą, to i tak pierwszym zdaniem jakie wypowiedziałam do witających na

Udało się! Czyli o mojej podróży do Stanów i pierwszym dniu

(8/8/16)  Mój dzień zaczął się bardzo wcześnie - musiałam wstać około polskiej 3 rano, żeby pojechać na lotnisko. Mój pierwszy samolot był do Monachium i startował o 6.  Na lotnisku czekały na mnie moje przyjaciółki (które w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić, bo nie znam nikogo innego, kto zerwałby się dla mnie z łóżka o tak nieludzkiej porze) i po ostatnich pożegnaniach i zapewnieniach, że będziemy do siebie pisać, rzuciłam się w wir kontroli paszportowych i prześwietlania walizek.  Mój bagaż chyba tylko cudem nie przekroczył limitu - duża walizka ważyła 22,8kg, a mała 7,9kg. Zaznaczę przy okazji, że pakowałam się wczoraj, bo kto by tam zaczynał wcześniej? Ale ostatecznie chyba wszystko mam.  Lot do Monachium był krótki (ok. 1,5h). Następne 2 godziny spędziłam czekając na kolejny samolot i ponad dwie trzecie tego czasu zajęła odprawa paszportowa i związane z nią kilometrowe kolejki.  Następny z moich lotów trwał już 11 godzin i wylądowałam w Houston. Jejku, co ja tam przeżył